Od tamtego czasu wierze ze jest cos takiego jak przeczucie...
Bawiliśmy się świetnie, ale na granicy hiszpańsko-francuskiej poczułam że musze do domu...Desperacko poszukiwałam transportu, troche wyłaczając zdrowy rozsądek...
Ale na szczęscie była ze mną Jola i uchroniła mnie przed podróżą tirem z kierowcą z Ukrainy(choc po dwóch latach jechałyśmy z dziwnymi Ukraińcami, ale to inna historia:)))
Wreszcie poszukiwania zakończyły się sukcesem, pewien Krzysiek zgodził się zabrać nas obie(ryzykując mandatem)Okazał się świetnym gościem, choc jego światopogląd różnił sie bardzo od Jolinego:)))
My pojechaliśmy, chłopcy zostali....dotarli do Polski 3 dni po nas...
A ja...wróciłam i pojechałam na wieś, zawieść dziadka do szpitala...Był juz bardzo ciężko chory i po trzech dniach zmarł...
Do dziś się bede zastanawiać czy rzeczywiście czekał na mnie...